środa, 28 stycznia 2015

Od Zhang'a do Blackey

Spokojnie szedłem po korytarzu. Po chwili zobaczyłem jak Shizuo wychodzi z pokoju Blackey.
~Co on u niej robił? - zamyśliłem się i przyjrzałem się mu. Miał rozczochrane włosy a kamizelkę miał przerzuconą przez ramię. ~Ciekawe... - podszedłem do drzwi od pokoju z którego wyszedł delikwent. Zapukałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Zapukałem głośniej żeby wreszcie mnie ktoś usłyszał. Gdy nie otrzymałem odpowiedzi powoli zajrzałem do środka. Nikogo tam nie było a w łazience paliło się światło.
~Hę? - spojrzałem na pościel.
Była w nieładzie. Wywnioskowałem że coś się na niej działo. Podszedłem do drzwi od łazienki i zapukałem. Usłyszałem ciche brzęczenie szkła.
-Blackey? Jesteś tam? - zapukałem jeszcze raz. Usłyszałem ten sam dźwięk wiec wszedłem do środka. Myślałem że to co widzę to tylko wybryk mojej wyobraźni ale myliłem się.
-Coś ty najlepszego zrobiła? - zapytałem.
Na podłodze było pełno drobnych kawałków szkła, przeniosłem wzrok na wpół przytomną Blackey. Jej prawa dłoń z wierzchu była okaleczona tak samo jak wewnętrzna strona jej lewej ręki a co najgorsze wszędzie było pełno krwi. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do pielęgniarza. Położyłem ją na kozetce i podszedłem do Santiago. -A tej co? - zapytał zdziwiony
-Najwyraźniej pocięła się po tym jak zbiła lustro. Chłopak oczyścił i opatrzył jej rany a po kilkunastu minutach się ocknęła.
( Blak ¿ )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz